Marzenia mojej rodziny...

2016-12-09 10:22:59(ost. akt: 2016-12-09 10:27:41)

Autor zdjęcia: fot. Senior Airman Rusty Frank / commons.wikimedia.org

10 grudnia kończy się Kampania „Biała Wstążka” 2016 Stop Przemocy Wobec Kobiet. W ramach projektu „Marzenia mojej rodziny…” publikujemy kolejną historię kobiety uwikłanej w przemoc.
Mam na imię Justyna, lat 55, jestem matką dwóch wspaniałych córek i byłą żoną alkoholika i kata rodziny. Mój koszmar zaczął się w dniu ślubu z Jerzym, kiedy to zaczął awanturować się pod wpływem alkoholu na naszym weselu. Myślałam sobie „Justyś spokojnie, taki stresujący dzień, niech sobie odreaguje…”. Usprawiedliwiałam zachowanie męża za każdym razem jak wracał do domu pijany. Gdyby ktoś powiedział, że wcześniej musiał pić, to zaprzeczyłabym. Nigdy w moim towarzystwie Jurek nie pił, wręcz brzydził się alkoholem, mówił, że mu alkohol do zabawy nie potrzebny. Po ślubie zaczęły się spotkania z kolegami zakrapiane alkoholem.

Jurek podejmował prace dorywcze, tu popracował jako brukarz, tu jako robotnik budowlany. Praca nie na stałe, ale ważne że jakakolwiek. Mieszkanie dostaliśmy od moich rodziców, kupione na książeczkę. Ładne, przestronne, trzypokojowe i z widokiem na jezioro. Kochałam męża, myślę, że on mnie też, ale z czasem zauważałam, że zastępuje mnie czymś innym- wódką. Rok po ślubie urodziła się Ania, nasza wymarzona córeczka. Wtedy to Jurek tak opijał urodziny córki, że tydzień nie było go w domu. Ze szpitala odebrali mnie moi rodzice. Pamiętam jaka byłam zła, a jednocześnie czułam żal i rozgoryczenie. Wcale nie liczyłyśmy się dla niego, dla niego to była kolejna wymówka do picia. Kolejny pretekst, żeby wyrwać się z domu, do towarzystwa, gdzie jest wesoło. Moi rodzice ciągle mi mówili „Takiego męża wybrałaś, to teraz nieś ten krzyż i cierp…”. I tak siedziałam w domu z Anią, czekając na powrót „kochanego” męża.

Oczywiście w naszym związku były i dobre chwile, te chwile pomiędzy piciem. Był wtedy czułym i opiekuńczym mężem i ojcem. Po 3 latach urodziła się Kamilka. Z pieniędzmi było krucho, zaczęło brakować na pieluchy, jedzenie czy proszek do prania. Koleżanka do mnie zadzwoniła i mówi „Justyna jest praca, od zaraz, ty masz takie wykształcenie, tylko jutro musisz iść na rozmowę”. Pomyślałam, dzieci odchowane, Jurek częściej siedzi w domu niż pracuje, święta idą i trochę wyjdę do ludzi. No i poszłam, zajęłam wysokie stanowisko w firmie, byłam szanowana, pieniądze dobre zarabiałam. Ale za to jak przychodziłam do domu to miałam piekło na ziemi.

Jurek już nie wychodził do kolegów, bo rzekomo opiekował się dziećmi. Pił sam, później zasypiał gdziekolwiek a dzieci biegały same po domu. Zrobiłam wtedy awanturę, zaczęłam krzyczeć, podnosić go z podłogi i płakać. Pamiętam jak wstał i spoliczkował mnie za to, że tak głośno krzyczę. Pierwszy raz podniósł na mnie rękę, zaczęłam obawiać się o siebie i dzieci. Mówią „jak już raz podniesie na Ciebie rękę, to już tak będzie robił”. Te właśnie słowa przeleciały mi przez głowę kiedy stałam jak słup soli trzymając się za policzek. Mijały kolejne lata,a z nimi awantury i wyzwiska; dzieci rosły, małżeństwo było już fikcją. Jurek zabierał nam pieniądze, wychodził z domu, bo jak tłumaczył, ciągle „trułam” mu głowę, a on tylko chciał się zrelaksować.

Nastała chwila, gdy byłam gotowa odejść od niego, zostawić, niech się zapije i da nam święty spokój. Wtedy trafiłam do szpitala w ciężkim stanie, zdiagnozowany tętniak mózgu, rokowania marne, rehabilitacja, zaniki pamięci, brak możliwości dalszej pracy. Cały świat runął w jednej chwili, na dodatek brak wsparcia ze strony męża. I tak zostałam rencistką siedzącą w domu, uczącą się na nowo nazw rzeczy, nie pamiętającą imion osób mi bliskich. Jurek nic sobie z tego nie zrobił, pił nadal, tylko się ukrywał, wracał do domu i szybko zamykał się w swoim pokoiku.

Dziewczynki dorosły, Ania wyszła za mąż, wyprowadziła się z domu, a Kamila nadal z nami mieszkała. Ale była jakby jej nie było, odniosłam wrażenie, że zaczęła się ode mnie odsuwać. Pamiętam jak w złości powiedziała mi, że to wszystko moja wina, bo pozwalałam, żeby ojciec mnie bił i wyzywał. I teraz mam nauczkę.

Mijały kolejne dni, miesiące, lata a ja miałam wrażenie jak bym stała w miejscu, a raczej siedziała w fotelu w salonie i czekała na najgorsze. Wtedy zadzwoniła do mnie koleżanka z dawnej pracy i zapytała co u mnie słychać, że się niepokoi, bo widziała Jurka w strasznym stanie, brudnego, śmierdzącego i pobitego. Powiedziałam jej o wszystkim i pomogła mi stanąć na nogi. Złożyłam wniosek o rozwód i leczenie odwykowe męża. A co najdziwniejsze, kilka miesięcy wcześniej mówiłam, że nigdy się nie rozwiodę z nim, bo tak jak umrę to chociaż po mnie rentę dostanie. Teraz go nie żałowałam, on mnie nigdy nie żałował. Rozwiodłam się z nim, Jurek musiał odbyć leczenie przymusowe, ale po roku zapił się na śmierć. To chyba wtedy uwolniłam się od niego na zawsze.


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5