Czasem trzeba iść na na żywioł. Przygody nie da się zaplanować

2017-12-11 12:00:00(ost. akt: 2017-12-11 14:30:49)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

ROZMOWA\\\Strzygła owce w Nowej Zelandii, jeździła z tirowcami po bezdrożach Australii, a do Indii pojechała na dwa miesiące z facetem, którego znała tydzień. Rozmawiamy z Ewą Saar, kiedyś "korposzczurzycą", teraz podróżniczką po świecie.
— Historie podróżników zaczynają się zwykle tak: "Od zawsze podróżowałem...".
—Nie w moim przypadku. Były małe przygody z wyjazdami, ale nic na wielką skalę. Skończyłam ełcki "Czerwony" z dobrymi ocenami, później poszłam na studia ekonomiczne. Zatrudniłam się w dużej korporacji w Warszawie. I było całkiem nieźle, z początku. Po kilku latach wpadłam w kompletny marazm. Życie było nudne, w pracy klepanie projektów, w domu też bez szału. Pomyślałam wtedy: "nie mam żadnych zobowiązań, nie mam kredytu, rodziny na utrzymaniu. Czemu by gdzieś nie pojechać?" No i pojechałam.

— Trzeba dużej odwagi, żeby podjąć taki krok...
— Po prostu trzeba mieć głowę na karku. Ale też bez przesady, nie praktykuję planowania każdego kroku moich podróży. W pierwszą daleką podróż pojechałam z chłopakiem, którego poznałam tydzień wcześniej na grupie podróżników na Facebooku. Spotkaliśmy się, pogadaliśmy, a potem po prostu polecieliśmy do Indii na dwa miesiące. Później stwierdziłam, że nigdy nie poczuję w stu procentach klimatu kraju, w którym jestem, jeśli będę z kimś. Dlatego zaczęłam jeździć sama. Jak jest się samemu, to człowiek szuka kontaktu z nieznajomymi osobami, wychodzi ze swojej strefy komfortu. Swoją drogą, wiem, że "wyjście ze strefy komfortu" to mocno kołczingowa formułka, ale przysięgam, że jest w niej dużo prawdy. Dopiero przekroczenie własnych barier pozwala zacząć naprawdę żyć.

— Co udało Ci się już zobaczyć?
—Stany Zjednoczone, Indie, Nepal, Azję Centralną, prawie całą Europę, Nową Zelandię i Australię. W tym roku w Australii i Nowej Zelandii spędziłam po trzy miesiące. To chyba była wyprawa mojego życia. Poznałam mnóstwo ludzi, zwiedziłam cały kontynent. Wracam tam za kilka miesięcy, pewnie połowę czasu zajmie mi odwiedzanie znajomych, których zdążyłam poznać w trakcie mojego pobytu.

Obrazek w tresci

— Wybacz brak dyskrecji, ale skąd bierzesz pieniądze na te wszystkie podróże?
— Podróżuję tanio. Gdzie się da, tam jadę autostopem. Nie jem na mieście, kupuję co się da przed wyjazdem, jeszcze w Polsce. Na miejscu zaopatruję się w puszki w supermarketach. Ostatnio przeżyłam kilka miesięcy na cieciorce z tuńczykiem z puchy. Ale wcale mi to nie przeszkadza. Poza tym mam jeszcze trochę oszczędności z pracy w korporacji. W zamożniejszych krajach czasem zdarza mi się też pracować sezonowo. W Norwegii przypadkiem trafiłam na farmera, który zatrudnił mnie przy cięciu i pakowaniu sałaty w folię. Praca ciężka, ale płacił dwa razy tyle, ile zarabiałam siedząc przy biurku i odhaczając kolejne projekty. Dla chcącego nic trudnego, a pieniądze to nie wymówka, żeby siedzieć w domu na tyłku.

— Założę się, że masz w zanadrzu mnóstwo historii o niesamowitych ludziach.
— Gdybym miała opisać wszystkie, to musiałabym chyba stworzyć książkę. Pamiętam Stasię Dąbrowski, którą spotkałam na ulicy w australijskiej Canberze. Była obywatelem Canberry roku, a nawet jedną z nominowanych do nagród "australijskiego seniora roku". Co 91-letnia pani Stasia robi, że 9 lat temu mogła nieść pochodnię olimpijską przed igrzyskami w Pekinie? Otóż pani Stasia robi zupę. I to co tydzień. A potem ją rozdaje. W piątek rozkłada się z majdanem w centrum miasta i rozlewa do kubków dwa wielkie gary wegetariańskiej zupy, które wystarczają do wykarmienia pół tysiąca gąb. Napełniane są brzuchy głównie osób bezdomnych, ale zupę dostanie każdy, kto przyjdzie - nieważne, czy w ubraniach masz więcej dziur niż materiału, czy ubierasz się u Prady. Do tego pajda chleba z masłem i serem, alleluja i do przodu. Pani Stasia codziennie wstaje o 5 rano, żeby pojeździć vanem po mieście i zebrać potrzebne produkty. We czwartek obiera setki kilogramów warzyw, które później lądują w garze. A w piątek wstaje o bodaj drugiej w nocy i warzy zupę. Nie ma w niej ani kosteczki, chrząsteczki czy pulpecika, bo pani od zupy jest zapaloną wegetarianką i otwarcie mówi, że mięso jest przyczyną chorób i powinniśmy jeść tylko to, co wyrasta z ziemi. Pani Stasia może mi sięgać tylko do łokcia, ale jest większa niż Petronas Towers, Fuji i Burj al Arab postawione jedno na drugim.

— Widziałem na Facebooku, że zdarzyło Ci się nawet strzyc owce.
—Tak, bardzo ciekawe doświadczenie. To było w Nowej Zelandii, nazywanej zresztą krainą owiec. Jak tłumaczył mi Chas, profesjonalny goliowca któremu pomagałam, w strzyżeniu owiec nie chodzi o siłę, a o technikę. Trzeba wiedzieć, jak balansować owcą i samym sobą, żeby wszystko poszło szybko, gładko i bez wierzgnięć. Mówił też, że dla niego to jak taniec. Moje strzyżenie wyglądało prawdopodobnie jak taniec świętego Wita. Przyrzekam, że przy tej operacji nie ucierpiało żadne zwierzę. Gdybym miała pojechać do Nowej Zelandii do pracy, to na pewno zastanawiałabym się nad karierą goliowcy.

Obrazek w tresci

— Pewnie po drodze było też kilka trudnych momentów?
— Oczywiście, nie zawsze jest idealnie. Kiedy podróżowałam przez Australię, pewien kierowca ciężarówki zgodził się mnie zabrać 2 tysiące kilometrów dalej. Kiedy weszłam do samochodu, przeżyłam szok. Nie, nie bałam się go, on był w porządku. Ale wszędzie był syf, moje siedzenie było od czegoś mokre, nawet nie chcę zgadywać, co to było. Między przednimi siedzeniami ustawiona była mała kuchnia, na niej stała patelnia ze starym olejem. W trakcie podróży oczywiście olej się wylał i zalał wszystko, ale kierowcy to nie przeszkadzało. A najbardziej denerwowało mnie to, że co kilka minut wyrzucał śmieci przez okno. Ja nie toleruję wyrzucenia nawet papierka na chodnik. Ale cóż, i tak zrobił dla mnie coś miłego - w końcu zabrał mnie ze sobą w taką drogę. Dlatego podziękowałam mu i ruszyłam dalej.

— Samotna dziewczyna jadąca na stopa... to brzmi jak początek kryminału.
—Dlatego trzeba wiedzieć, na co można sobie pozwolić. Nigdy nie pojechałabym sama na Bliski Wschód, czy do Ameryki Południowej. To zbyt niebezpieczne, szczególnie dla kobiety. Ale na świecie jest mnóstwo super-bezpiecznych państw, które jednocześnie oferują niesamowite przeżycia. Po kilku samotnych podróżach nabiera się doświadczenia w rozmowach z obcymi. Przed wejściem do samochodu jest kilka sekund na zauważenie czegoś niepokojącego u kierowcy. A jak już się jedzie i robi się dziwnie, to zaczynam poruszać tematy rodzinne, zadawać dużo pytań. Takich sytuacji na szczęście jest niewiele, zdecydowana większość to same przyjemne doświadczenia i bardzo przyjaźnie nastawieni ludzie.

— Dla zwykłego człowieka potrzeba stabilizacji jest bardzo ważna. Zastanawiasz się czasami nad ustatkowaniem?
— Jak każdy. Ale wiem, że świat ma za dużo do zaoferowania, żeby cały swój czas spędzać w jednym miejscu. Oczywiście, biorę pod uwagę rodzinę, dom, pracę. Ale tak, żebym miała jeszcze czas na wyjazdy. Najbardziej boję się powrotu do szarej rzeczywistości - kredytu, który mnie uwiąże, pracy, w której muszę być od poniedziałku do piątku, tydzień w tydzień. Taka rutyna naprawdę zabija w człowieku poczucie przygody.

— Powiedzmy, że przysłowiowy pan Kowalski z Ełku przeżywa "marazm", o którym już rozmawialiśmy. Co poradzi mu podróżniczka?
— Małe kroki! Nie trzeba od razu jechać na miesiąc do Kenii, żeby poczuć życie. Można wyjechać na weekend w fajne miejsce, można zabrać dzieciaki, namiot i ruszyć na noc do lasu albo nad jezioro. Ważne, żeby coś się zrobiło, żeby oderwać się troszkę od tej nudnej rutyny. Pójdźmy czasem na żywioł, nie planujmy każdej minuty życia. Przygody nie da się zaplanować.

Kamil Mróz
Fot. Archiwum prywatne

Obrazek w tresci






Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Sternik #2395551 | 176.221.*.* 11 gru 2017 15:38

    Korzystnych wiatrów i stopy wody pod kilem, podróżniczko.

    Ocena komentarza: warty uwagi (8) odpowiedz na ten komentarz

  2. korsarz #2395947 | 31.6.*.* 11 gru 2017 22:23

    no nie mogę się zgodzić z "kiedyś "korposzczurzycą""... Ewa zawsze była najbardziej kolorową osobą w biurze! i mimo to że zostawiła za sobą znajomych korpoludków cieszę się że podjęła taką decyzję! buziaki Ewuniu :)

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5